„The New York Times” odmawia autoryzacji wywiadów. Czy słusznie?

Ikona wpisu:: „The New York Times” odmawia autoryzacji wywiadów. Czy słusznie?
6 komentarzy

Jill Abramson stojąca na czele redakcji „The New York Times” (NYT) nie jest pierwszą osobą, która zdecydowała się na odmawianie prawa do autoryzacji. Jednak biorąc pod uwagę polskie standardy prawne i praktykę dziennikarską, ten krok wydaje się dość zaskakujący. Bo przecież NYT to dziennik cieszący się uznaniem, a szanowanie prawa do autoryzacji kojarzy się z profesjonalizmem. Jill Abramson przekonuje jednak, że decyzja jest słuszna…

Nim przedstawię uzasadnienie redaktor wykonawczej (bo taką nazwą stanowiska NYT posługuje się w odniesieniu do Jill Abramson), przypomnę, jak sprawa autoryzacji wypowiedzi przedstawia się w świetle polskich standardów.

Autoryzacja jest prawem osoby indagowanej (z którą przeprowadzano wywiad). Dziennikarz powinien wysłać wypowiedzi do autoryzacji na prośbę swojego rozmówcy; nie musi jednak jako pierwszy wykazywać inicjatywy w tym względzie. Zwróćcie uwagę, że napisałem „wypowiedzi”, a nie np. „artykuł”. Autoryzacja dotyczy bowiem tylko tego, co zostało – mówiąc kolokwialnie – „włożone w usta” rozmówcy.

W praktyce nie wszyscy indagowani korzystają z prawa do autoryzacji. Zdarza się też, że dziennikarze publikują wywiad mimo braku autoryzacji (co jest pewnym naruszeniem norm prawnych), bądź publikują wywiad autoryzowany, zwracając uwagę na ilość zmian wprowadzonych przez rozmówcę (powstaje wówczas tzw. „wywiad z samym sobą”).

Gdy to ja przeprowadzałem wywiady, niewielu rozmówców prosiło o wgląd do zredagowanych fragmentów wypowiedzi; sam nie opublikowałem żadnego wywiadu, którego treść nie byłaby zatwierdzona przez rozmówcę. Nigdy nie spotkałem się także z zastrzeżeniami do tego, co napisałem.

Kiedy zaś sytuacja była odwrotna – to ja byłem osobą indagowaną – często prosiłem o możliwość autoryzacji (wyjątek stanowiły te wypowiedzi, które emitowane były np. w radiu, bo tam – co oczywiste – odtwarzane są nagrania, a jestem świadom tego, co mówię :)). Niestety, w ostatecznych wersjach tekstów, które mi przedstawiano, znajdywałem wypowiedzi, które nie padały w czasie rozmowy, ale redaktorowi pasowały do „myśli przewodniej tekstu”. Zdarzają się także błędy merytoryczne.

Wróćmy za ocean… Jill Abramson z NYT tłumaczy, że autoryzacja „wygładza” wypowiedzi, a korzystający z niej rozmówcy w pewnym stopniu manipulują ich redakcją. NYT jest świadomy, że w ten sposób straci część rozmówców/informatorów, ale być może zyska uznanie czytelników. Dzięki temu posunięciu – uważa Jill Abramson – wywiady będą rzeczywistym zapisem rozmowy.

Nie można odmówić racji tym argumentom. Wiadomo… Każdy, kto udziela wywiadu, chce wypaść jak najlepiej (ja też!). Jednak patrząc przez pryzmat mojego doświadczenia w pewnych sytuacjach autoryzacja pozwala uratować tekst, a nawet dobre imię osoby indagowanej. Autoryzacja jest bowiem narzędziem prewencyjnym, pomagającym zapobiec wydarzeniu, które później mogłoby być powodem sporu czy nawet pozwu sądowego.

Z drugiej strony, nawet gdyby dziennikarz naruszył czyjeś dobre imię publikując zdeformowaną lub pozbawioną kontekstu wypowiedź, istnieje szereg procedur dających możliwość dochodzenia swoich praw: od sprostowania po możliwość wystąpienia na drogę sądową. Czy zatem w imię rzetelnych, a nie „wygładzonych” wywiadów nie warto położyć nacisku na inne niż autoryzacja metody rozwiązywania ewentualnych konfliktów?

Nie sposób jednoznacznie odpowiedź na to pytanie, aczkolwiek wydaje mi się, że wraz z dojrzewającą demokracją także przepisy w tym względzie powinny ulegać stopniowej liberalizacji.

Komentarze

Wpis zatytułowany „„The New York Times” odmawia autoryzacji wywiadów. Czy słusznie?” został skomentowany 6 razy. Dzięki!

  1. Autoryzacja w Amerykańskim systemie prawnym już od dawna praktycznie nie istnieje. Nie słusznie. Prasa tabloidowa ma jeszcze większe pole do popisu. Prawo powinno się zmienić w tym zakresie, że gdyby rozmówca całkowicie zmienił sens swojej wypowiedzi, wyciął fragment etc. to wtedy dziennikarz mógłby (mimo braku autoryzacji) zacytować słowo w słowo wypowiedź osoby indagowanej.

  2. Czyli opowiadasz się za modelem pośrednim między tym, co obowiązuje w USA a polskimi rozwiązaniami? Bo wg polskiego prawa nie powinno się przytaczać wypowiedzi, które „nie przeszły” autoryzacji.

  3. Według prawa polskiego jak najbardziej można przytaczać wypowiedzi, które nie przeszły autoryzacji. Nie można tylko tych, których autoryzacja została zastrzeżona przez informatora.

    Pomysł Michała jest dobry, jednak ciężki w faktycznej realizacji – gdzie bowiem postawi się prawną granicę „całkowitej zmiany sensu wypowiedzi”.

  4. Mateusz Dąbrowski – Mówiąc o tym, że wypowiedzi nie przeszły autoryzacji miałem na myśli dokładnie taką sytuację, o jakiej piszesz. Co do Twojej oceny pomysłu Michała, masz rację – prawo, które opiera się na nieostrych kryteriach, daje możliwość do wielu nadużyć. W każdym razie ta idea może znaleźć odzwierciedlenie np. w dziennikarskich kodeksach etycznych…

  5. Nie trzeba stawiać granicy. Po prostu, jeżeli redaktorowi nie odpowiada wersja przesłana przez rozmówcę, a rozmówcy przesłana przez redaktora i nie potrafią się dogadać to niech dziennikarz publikuje słowo w słowo. Wtedy rozmówca ma pewność, że jego wypowiedź nie zostanie zmanipulowana. Tak się nie robi, bo rozmówca dopiero po wywiadzie zrozumie, że powiedział coś bezsensu i chce to poprawić. A dziennikarz nie opublikuje pierwotnej wersji, bo nie jest poprawna językowo/stylistycznie. Bo nie mówimy poprawnie. Ale jak już uparł się na publikacje, a mogą się dogadać, to niech opublikuje słowo w słowo, bez żadnych zmian. Unikniemy dzięki temu manipulacji.

  6. Kot Mordechaj

    W wiekszosci znanych mi krajow zachodniej demokracji nie istnieje obowiazek autoryzacji. Dziennikarze czasami moga sie zwrocic do rozmowcy, jesli sami nie sa pewni jakichs aspektow technicznych porszanego tematu.
    Moja Stara tylko raz zetknela sie z zadaniem autoryzacji wywadu, jaki przeprowadzila ze szkockim lekarzem, prezesem stowarzyszenia lobbujacego na rzecz wprowadzenia prawa do eutanazji. W trakcie rozmowy lekarz ow nagle zaczal opowiadac jak cierpiala cala rodzina, kiedy jego ojciec byl w stanie zaawansowanego Alzheimera, a przeciez nie musialaby gdyby prawo zezwalalo na eutanazje. . „Czy chodzi panu zatem o to by ulzyc cierpieniom nie tyle pacjenta, co jego RODZINY?” – zachnela sie Stara. Lekarz sie wsciekl, bo zrozumial, ze palnal prawde. Pol godziny po skonczeniu rozmowy zadzwinil i zazadal wgladu w SPISANY wywiad. POniewaz Stara nie miala zamiaru go spisywac – wywiad byl dla radia, kategorycznie odmowila. Lekarz zadzwonil do szefow serwisu domagajac sie ponownie autoryzacji. BBC kategorycznie odmowilo. I tak powinno byc w moim przekonaniu.

Dodaj komentarz

Login to post a comment. If you do not have an account yet, sign up - it takes only a minute.